Kontakt z klientem wymaga odpowiedniego podejścia, jednak czasami witki same opadają. Poniższe historie są dowodem na to, że sprzedawcy powinni dostawać premie za pracę w trudnych warunkach.
Jeden z klientów poprosił mnie kiedyś, żebym podał mu bezglutenowe piwo pszeniczne.
Kobieta biegnie przez cały sklep, zwalając przy tym trzy lampy, dobiega do lady i krzyczy: "LAMPY! GDZIE MACIE LAMPY?!".
Podawałem klientowi numer telefonu do naszego sklepu. Jako jedną z cyfr podałem "zero", na co on patrzy na mnie i pyta: "Ale zero jak cyfra czy jak litera?".
Pracuję w sklepie zoologicznym w dziale z rybami. Najgłupsze pytanie, jakie usłyszałem: "A trzeba je karmić?".
Gdy pracowałam w księgarni, przyszła do nas pani, która szukała pewnej książki, ale nie pamiętała tytułu, autora, ani o czym była. Jedynie to, że okładka była czerwona".
Klient poprosił kiedyś o puszkową colę w butelce. Znaczy taką samą colę jak w puszce, tylko w butelce. To może... butelkę coli?
Pracuję w smażalni i kiedyś ktoś zapytał, ile kawałków kurczaka jest w porcji z 10 kawałków.
Klient zamówił kiedyś sałatkę Cezar, ale bez boczku, grzanek, anchois, parmezanu i dressingu. Potem narzekał, że dostał tylko miskę sałaty z jajkiem na wierzchu.
"Te schody prowadzą na górę czy na dół?". Hmm, to zależy czy stoisz na górze, czy na dole.
Pracuję przy winach 10 lat i w moim przypadku palmę pierwszeństwa w ignorancji dzierży pewna pani, która starała się mnie przekonać, że białe wino to nic innego jak wybielone wino czerwone... przy pomocy wybielacza właśnie. Nie dała się przekonać i jestem pewien, że do dziś odradza każdemu picie chardonnay, strasząc zatruciem wybielaczem.
Pracuję w sklepie obuwniczym. Jeden z klientów oskarżył nas kiedyś o sprzedawanie tylko lewych butów. Cały sklep tylko z lewymi butami.
Pracowałem kiedyś w wypożyczalni łodzi. Klienci wynajmowali łódki, spływali rzeką i zostawiali sprzęt w naszej drugiej bazie. Zbyt wielu pytało, "czy rzeka płynie w kółko".
Mieliśmy kiedyś "klientkę", która nas okradła, a następnego dnia przyszła złożyć podanie o pracę i podała nam swoje dane. Od razu zadzwoniliśmy na policję.
Pracuję w piekarni. Klientka zapytała kiedyś, czy ciasto marchewkowe jest dla chłopców czy dziewczynek.
Miałem kiedyś klienta, który zwrócił pieczonego ziemniaka. Skarżył się, że "wygląda, jakby był wyciągnięty z ziemi".
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą