UWAGA! Post broni absurdalnie brzmiącej tezy...
Jakiś czas temu postawiłem sobie pytanie: kto jest najbardziej dyskryminowaną ze względów religijnych grupą (bez)wyznaniową w Polsce?
Słówko w nawiasie sugeruje część odpowiedzi: tak, są to ateiści. Istotnie: w normalnym kraju (tfu! cóż za ohydny korwinizm...) mieliby prawo do zachowania w kieszeni wszystkich pieniędzy idących na cele kultu religijnego z podatków, niemarnowania czasu własnego i własnych dzieci na lekcji religii ani na świetlicy w sytuacji, gdy lekcja religii wypada w środku, a także zachowania swojego ateizmu w tajemnicy bądź podzielenia się nim z wybranymi osobami, a nie - z konieczności - na przykład z wychowawcą klasy, do której chodzi dziecko.
Zostawmy to jednak na boku. Po pierwsze: byłbym hipokrytą domagając się od Polski normalności, skoro nie jestem w stanie w zgodzie z ogółem swoich przekonań politycznych wskazać normalnego kraju na świecie. Po drugie: Polska, jeśli chodzi o traktowanie ateistów, nie wyróżnia się jakoś szczególnie. Podobnie jest w większości krajów, a kraje wyjątkowe, gdzie ateiści mogą liczyć na niedyskryminowanie ich ze względów religijnych (Czechy, Słowacja) to kraje, w których niewierzący są po prostu większością. Trudno się tu dopatrywać poszanowania mniejszości.
Skupmy się na clue: grupach wyznaniowych. Od razu mówię, że biorę pod uwagę religie o następujących cechach:
* wiara w życie pozagrobowe;
* wiara w różną jakość tego życia, zależną w jakiś sposób od poczynań człowieka na ziemi;
* wiara w to, że maksimum tej jakości to gorzej lub lepiej zdefiniowane szczęście wieczne;
Cechy te ma większość znanych mi religii i wyznań, od razu przepraszam ludzi wierzących inaczej za dyskryminowanie ich przez ten post.
Pierwsze spostrzeżenie: człowiek wierzący w którąś z powyższych religii (naprawdę wierzący, nie tylko podający się za takowego) stawia osiągnięcie przez siebie szczęścia wiecznego na pierwszym miejscu, ma to priorytet przed wszystkim. Zwłaszcza, że najczęściej alternatywy są tak sobie zachęcające. Nie znam też religii promującej tak altruistyczną postawę, jak chęć ofiarowania własnego wiecznego szczęścia na rzecz wiecznego szczęścia innej osoby. Skoro zaś priorytet stoi w tym miejscu, to tym, co najsilniej dyskryminuje danego człowieka, jest przeszkadzanie mu w realizacji tego priorytetu. Nie do obrony jest tutaj argument innowiercy "ale przecież on nie ma racji". Może jej nie ma, ale wierzy, że ją ma, a to powoduje, że dyskomfort z powodu niemożności zrobienia czegoś, co w przyszłości ma być poczytane za zasługę, jest tak silny, iż moim zdaniem podpada pod bardzo mocną dyskryminację.
Drugie spostrzeżenie: większość religii i wyznań, o których mowa, daje niezbyt wielkie (czasem zgoła żadne) szanse na wieczne szczęście innowiercom. Różnie z tym bywa, ale generalnie pierwszym krokiem, jeśli już w ogóle mamy o czymś poważnie rozmawiać, jest przyjęcie przynajmniej danej religii jako własnej - a niekiedy i wyznania.
Trzecie spostrzeżenie: o własną religię trzeba walczyć i ją propagować, ponieważ to najczęściej jest jeden z jej nakazów. Trzeba być gotowym dla jej prawd cierpieć, a nawet umrzeć. W istocie: nie ma pewniejszej metody na zbawienie, niż cierpienie prześladowań i śmierć w imię wyznawanej przez siebie religii (pragnę zauważyć, że to działa na przykład nawet w wierzeniach Wikingów).
Okazuje się więc, że najsilniej dyskryminowani religijnie są ci, którzy nie mają w Polsce okazji cierpieć za przekonania religijne. Biorąc pod uwagę, jak wiele decyzji zapada pod dyktando katolickich duchownych, którzy dążą do prawodawstwa zgodnego z katolicką doktryną oraz do jak najlepszej doli katolików (bezwzględnie lub względem innych grup społecznych), a także, jak daleko zdołało to już zabrnąć, twierdzę, iż tą najmocniej dyskryminowaną z powodów religijnych grupą w Polsce są właśnie katolicy.
Pozdrawiam,
Jakiś czas temu postawiłem sobie pytanie: kto jest najbardziej dyskryminowaną ze względów religijnych grupą (bez)wyznaniową w Polsce?
Słówko w nawiasie sugeruje część odpowiedzi: tak, są to ateiści. Istotnie: w normalnym kraju (tfu! cóż za ohydny korwinizm...) mieliby prawo do zachowania w kieszeni wszystkich pieniędzy idących na cele kultu religijnego z podatków, niemarnowania czasu własnego i własnych dzieci na lekcji religii ani na świetlicy w sytuacji, gdy lekcja religii wypada w środku, a także zachowania swojego ateizmu w tajemnicy bądź podzielenia się nim z wybranymi osobami, a nie - z konieczności - na przykład z wychowawcą klasy, do której chodzi dziecko.
Zostawmy to jednak na boku. Po pierwsze: byłbym hipokrytą domagając się od Polski normalności, skoro nie jestem w stanie w zgodzie z ogółem swoich przekonań politycznych wskazać normalnego kraju na świecie. Po drugie: Polska, jeśli chodzi o traktowanie ateistów, nie wyróżnia się jakoś szczególnie. Podobnie jest w większości krajów, a kraje wyjątkowe, gdzie ateiści mogą liczyć na niedyskryminowanie ich ze względów religijnych (Czechy, Słowacja) to kraje, w których niewierzący są po prostu większością. Trudno się tu dopatrywać poszanowania mniejszości.
Skupmy się na clue: grupach wyznaniowych. Od razu mówię, że biorę pod uwagę religie o następujących cechach:
* wiara w życie pozagrobowe;
* wiara w różną jakość tego życia, zależną w jakiś sposób od poczynań człowieka na ziemi;
* wiara w to, że maksimum tej jakości to gorzej lub lepiej zdefiniowane szczęście wieczne;
Cechy te ma większość znanych mi religii i wyznań, od razu przepraszam ludzi wierzących inaczej za dyskryminowanie ich przez ten post.
Pierwsze spostrzeżenie: człowiek wierzący w którąś z powyższych religii (naprawdę wierzący, nie tylko podający się za takowego) stawia osiągnięcie przez siebie szczęścia wiecznego na pierwszym miejscu, ma to priorytet przed wszystkim. Zwłaszcza, że najczęściej alternatywy są tak sobie zachęcające. Nie znam też religii promującej tak altruistyczną postawę, jak chęć ofiarowania własnego wiecznego szczęścia na rzecz wiecznego szczęścia innej osoby. Skoro zaś priorytet stoi w tym miejscu, to tym, co najsilniej dyskryminuje danego człowieka, jest przeszkadzanie mu w realizacji tego priorytetu. Nie do obrony jest tutaj argument innowiercy "ale przecież on nie ma racji". Może jej nie ma, ale wierzy, że ją ma, a to powoduje, że dyskomfort z powodu niemożności zrobienia czegoś, co w przyszłości ma być poczytane za zasługę, jest tak silny, iż moim zdaniem podpada pod bardzo mocną dyskryminację.
Drugie spostrzeżenie: większość religii i wyznań, o których mowa, daje niezbyt wielkie (czasem zgoła żadne) szanse na wieczne szczęście innowiercom. Różnie z tym bywa, ale generalnie pierwszym krokiem, jeśli już w ogóle mamy o czymś poważnie rozmawiać, jest przyjęcie przynajmniej danej religii jako własnej - a niekiedy i wyznania.
Trzecie spostrzeżenie: o własną religię trzeba walczyć i ją propagować, ponieważ to najczęściej jest jeden z jej nakazów. Trzeba być gotowym dla jej prawd cierpieć, a nawet umrzeć. W istocie: nie ma pewniejszej metody na zbawienie, niż cierpienie prześladowań i śmierć w imię wyznawanej przez siebie religii (pragnę zauważyć, że to działa na przykład nawet w wierzeniach Wikingów).
Okazuje się więc, że najsilniej dyskryminowani religijnie są ci, którzy nie mają w Polsce okazji cierpieć za przekonania religijne. Biorąc pod uwagę, jak wiele decyzji zapada pod dyktando katolickich duchownych, którzy dążą do prawodawstwa zgodnego z katolicką doktryną oraz do jak najlepszej doli katolików (bezwzględnie lub względem innych grup społecznych), a także, jak daleko zdołało to już zabrnąć, twierdzę, iż tą najmocniej dyskryminowaną z powodów religijnych grupą w Polsce są właśnie katolicy.
Pozdrawiam,
--
Pietshaq na YouTube