Jak mało co, umysł człowieka potrafi płatać figle jego
właścicielowi. Część takich przypadków została dość dobrze wyjaśniona,
wiele zaś w dalszym ciągu pozostaje zagadką.
#1. O, już w domu?!
„Autostradowa hipnoza” albo – jak wolą inni – „gorączka białej linii”. Tak właśnie określa się stan nieświadomości, w który zdarza się wpadać kierowcom, którzy po kilku, kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu kilometrach orientują się, że choć dojechali bezpiecznie, to nie pamiętają nic z tego, co działo się po drodze. Ich umysł koncentruje się na czymś zupełnie innym, natomiast mózg niejako automatycznie „obsługuje” procesy niezbędne do prowadzenia pojazdu. I to prowadzenia bezpiecznego, umożliwiającego reagowanie odpowiednio do nadarzających się sytuacji.
Aktywność mózgów zawodowych piłkarzy jest niższa niż u pozostałych ludzi… i właściwie na tym można by zakończyć, lekko tylko generalizując. Złośliwości na bok, pora na konkrety. Badania wykazały, że w tych samych warunkach – meczowego współzawodnictwa – najlepsi piłkarze potrzebują „wysilać mózg” nawet 10% mniej niż piłkarze niezawodowi. To, co u innych wymaga nadzwyczajnego skupienia, Raulowi, Roberto Carlosowi czy Zidane’owi przychodzi łatwiej. I w tym akurat przypadku mniejsza aktywność mózgu jest, paradoksalnie, rzeczą pozytywną.
Złudzenie przejrzystości – bo chyba tak należałoby przełożyć na język polski angielski termin illusion of transparency – to pozbawione uzasadnienia, a jednak silne przekonanie o tym, że inni doskonale zdają sobie sprawę z naszego nastroju. Że bez trudu odgadują odczucia, potrzeby, zamiary. Co ciekawe, działa to także w drugą stronę – ludzie żyją w przekonaniu, że bardzo dobrze radzą sobie z rozpoznawaniem tego rodzaju „objawów” u innych. Mylą się, rzecz jasna, jedni i drudzy, co prowadzi do różnych konsekwencji – a zwykle wystarczyłoby otwarcie ze sobą porozmawiać.
Przed wieloma operacjami, choć zdarzają się wyjątki, kiedy wskazanie jest dokładnie przeciwne, warto pacjenta odpowiednio uśpić i znieczulić. Temu służy anestezja, która – jeśli wziąć pod uwagę aktywność mózgową – nie jest snem, a odwracalną śpiączką. I wszystko jest dobrze dopóty, dopóki znieczulenie działa. Niestety w 2007 roku zdarzył się przypadek z horroru – leżący na stole 73-latek odzyskał świadomość, a wraz z nią odczuwanie bólu w trakcie operacji. Nie ustąpił natomiast paraliż, wobec czego nie mógł zawiadomić lekarzy, że cokolwiek jest nie tak. Historia skończyła się tragicznie – choć mężczyzna przeżył operację, to wskutek stresu pourazowego odebrał sobie życie.
Czy da się kontrolować sny? Pięknie byłoby móc kreować własną rzeczywistość – nawet jeśli tylko senną. Latać jak ptak, przenosić góry albo spełniać jakiekolwiek inne marzenia, o które trudno na jawie. Najnowsze badania pokazują jednak, że nad tzw. świadomym śnieniem można aktywnie pracować. Co najciekawsze, z pozytywnymi skutkami. Australijski zespół badawczy przeprowadził eksperyment, wykorzystując trzy najbardziej obiecujące techniki wywoływania świadomego śnienia i dowiódł ich efektywności. Choć to nie koniec badań, można już chyba uznać, że to autentyczne zjawisko, nad którym można zapanować, nie zaś coś, co – nie przymierzając – się komuś przyśniło.
Coachingowe bajanie o tym, że „wykorzystujemy zaledwie 10% naszego mózgu, a przecież drzemie w nim niewyczerpany potencjał” jest dokładnie tym – coachingowym bajaniem. A może jednak czymś więcej? Co prowadzi nas do kolejnego pytania – czy da się żyć bez mózgu (uprzedzając złośliwości – dowody anegdotyczne to nie dowody). Zaskoczenie przyszło w 2007 roku, kiedy pewien Francuz udał się do lekarzy z problemami z nogą. W szpitalu zrobiono mu serię prześwietleń, po czym poinformowano, że… brakuje mu 90% mózgu. Zamiast niego jest tylko płyn – niekoniecznie olej – tkanki zaś praktycznie nie ma. Tym samym okazało się, że faktycznie 10% mózgu wystarcza do w miarę sprawnego funkcjonowania.
Zbiorowe urojenia się zdarzają – chociażby przed większymi imprezami piłkarskimi, na których to nasi wreszcie zdobędą mistrzostwo świata i okolic, co rzecz jasna nigdy nie następuje. Ciekawiej robi się jednak, gdy nieco zawęzić „zbiorowość”– np. do dwóch czy kilku osób. Tzw. paranoja indukowana to zjawisko, w którym otoczeniu udzielają się paranoiczne objawy tzw. członka aktywnego. Członek bierny traci zdolność krytycznej oceny sytuacji i wpada w paranoję, jednak wyłącznie z przyczyn nabytych z zewnątrz. Tak było chociażby w przypadku sióstr Eriksson, z których jedna wpadła w paranoję, ale obie biły się z policją, przekonane o słuszności tego postępowania. Zwykle wystarczy natomiast rozdzielić cierpiące osoby, by u biernej strony objawy ustąpiły praktycznie od razu.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą